Dzisiaj wpadł w moje ręce telefon HTC Desire Z. Może i nie jest to najlepszy model telefonu z systemem od Google, ale sytuacja jest o tyle ciekawa, że wszedł na rynek prawie w tym samym czasie co używany przeze mnie iPhone 4. Postanowiłem sprawdzić jak będzie się spisywał i czy sprostałby moim oczekiwaniom, np. w razie gdybym musiał przez jakiś czas funkcjonować bez mojego telefonu. Przedstawiam Wam pierwszą partię spostrzeżeń…
Chociaż nie jest to telefon z tej samej półki co iPhone 4 to muszę przyznać, że Desire Z prezentuje się bardzo solidnie. Telefon jest co prawda trochę ciężki, ale za to został wyposażony w rozsuwaną klawiaturę, którą polubią użytkownicy przyzwyczajeni do fizycznych przycisków. Jest też standardowy zestaw przycisków do zmiany głośności, wyłączanie/usypianie i spust kamery. Telefon w miarę dobrze leży w ręce i w zasadzie nie będę się tutaj niczego czepiał.
Najważniejszą rzeczą w takim urządzeniu jest rzecz jasna to, jak ono działa. Desire Z ma do dyspozycji sprzęt podobny do iPhone 4, czyli procesor 800MHz i 512M pamięci RAM. Spodziewałem się, że będzie więc działał w przynajmniej zbliżony sposób jak mój obecny telefon. Niestety, dość stara wersja Androida, 2.3.3 spisuje się średnio. Częste są przycięcia i skokowa animacja.
Nie chciałem się jednak zrażać od samego początku więc zacząłem szukać sposobów, żeby usprawnić urządzenie. Tutaj zaczęły się niezłe jaja, bo dowiedziałem się co to jest “launcher”. To taki program, który robi nam menu główne telefonu, na którym umieszczamy sobie ikonki i widgety. Launcherów jest mnóstwo i pewnie dzięki temu każdy znajdzie coś dla siebie. Ja natomiast poczułem się jak w pułapce. Po krótkiej lekturze internetów wybrałem jednak coś dla siebie: ADW.Launcher. Powyłączałem wszystkie graficzne bajery, zegarki, przejścia, animowane tapety i przede wszystkim pozbyłem się dzięki temu ładnego, ale opasłego i wolnego HTC Sense.
Na szczęście konfiguracja podstawowych usług jak poczta, WiFi, Facebook, czy Twitter nie przysparzają żadnych problemów. Instalacja aplikacji też jest banalna. Na początek mogę więc powiedzieć, że nie taki straszny Android jak go fani nadgryzionego jabłka malują. W następnym wpisie postaram opisać jak poradziłem sobie ze znalezieniem odpowiedników moich ulubionych aplikacji z iPhone’a. Ciąg dalszy nastąpi…
Leave a Reply