Ponad sto kilometrów bez przerwy


Człowiek potrafi sam siebie nieźle zaskoczyć. W ten weekend udało mi się pokonać własne, głównie mentalne ograniczenia i przejechać ponad 100km na jeden raz, bez przerw, bez zsiadania z roweru.

Dotychczas najdłuższym dystansem jaki pokonałem siłą własnych mięśni było 50km. Byłem wtedy strasznie dumny, że udało mi się tego dokonać i strasznie cieszyła mnie wysoka wtedy średnia prędkość 24km/h. Taką trasę pokonałem tylko dwa razy w życiu. Oprócz tego zdarzało mi się coraz częściej wracać z pracy na rowerze dookoła miasta i pokonywać w ten sposób około 30km. W piątek rano nastąpił jednak przełom.

Zdecydowałem się podnieść nieco poprzeczkę i pokonać dystans dwa razy większy, niż wcześniej uważałem za cieżki. Zaatakowałem sto kilometrów.

Niektórzy stwierdzili, że zwariowałem. Prawda okazała się zupełnie inna. W okolicach 40 kilometra poczułem, że w sumie to nie ma znaczenia czy zostało jeszcze 60, czy 10km do końca.

W połowie trasy postanowiłem przyspieszyć!

Zgodnie z tym, czego się spodziewałem powinienem już być strasznie zmęczony i oddychać rękawami, tymczasem na Strava rozpoczął się szybki i dość długi, ośmiokilometrowy segment Nekla – Czerniejewo. Postanowiłem więc przyspieszyć i udało się zwiększyć średnią prędkość do 26km/h. Mimo, że nie dałem rady utrzymać jej do samego końca, to cieszy mnie niesamowicie, że udało mi się pokonywać kolejne 25km w mniej niż godzinę.

Dla ciekawskich, zapis przejazdu można podejrzeć na Strava. Dla leniwych, pokonałem równo 104,8 w 4 godziny, 7 minut i 9 sekund, poruszając się ze średnią prędkością 25,4km/h i osiągając maksymalną prędkość 46,8km/h. Całość trasy pokonałem na 36 letnim rowerze Motobecane Super Mirage, który ma się bardzo dobrze i świetnie spisał się na trasie.

 IMG_3058

Najważniejsze jest dla mnie jednak to, że pokonałem pewną psychiczną barierę. Dotychczas taki dystans wydawał mi się nieosiągalny bez specjalnego przygotowania fizycznego. A jednak średnio zaprawiony rowerzysta spokojnie może sobie dać z tym radę jeśli tylko będzie chciał.

Moje przygotowania do jazdy obejmowały za to niewielkie zaplecze techniczne. Jako, że poruszałem się w ciągu dnia i drogami publicznymi, wymieniłem więc baterie w lampkach, żeby być dobrze widocznym na drodze. Mój telefon, który służy jako komputer pokładowy nie dałby rady wytrzymać tego czasu na jednym ładowaniu więc zabrałem ze sobą przenośną baterię i kabel. Telefon wisiał cały czas na kierownicy dzięki Finn, który spisał się rewelacyjnie. Na wszelki wypadek na moim wyposażeniu znajdował się również portfel, klucze i U-Lock, gdybym musiał jednak gdzieś stanąć i na chwilę zostawić rower.

Jak zwykle wziąłem za mało wody…

Kompletnie nie wiem po co zabrałem słuchawki, których nie użyłem w ogóle. Na drogę zabrałem też cztery wysokokaloryczne batoniki, ale nie czułem specjalnej potrzeby jedzenia więc pozostały nienaruszone. No i oczywiście woda. Tej jak zwykle wziąłem za mało, bo tylko jeden bidon. Na taki dystans warto mieć jej trochę więcej. Całą drogę towarzyszył mi za to pulsometr Geonaute, któremu zamierzam poświęcić osobny wpis.

Pokonanie takiej trasy ucieszyło mnie niesamowicie. Dało mi niezły zastrzyk adrenaliny. Doszedłem do wniosku, że w ramach zdrowego rozsądku do pokonania jest każdy dystans. Wrażenie, że 50km było trudne do przejechania pojawia się tylko i wyłącznie w samej końcówce jazdy. Podobnie było w przypadku 100km, gdzie w połowie dystansu czułem się świetnie, a najgorzej było już na samym końcu, kiedy zostało niby tak mało, a jeszcze tak dużo do przejechania.

Taką zabawę polecam każdemu. Niekoniecznie musi to być rower. Warto odkryć jak wiele radości daje pokonywanie własnych słabości i przełamywanie barier. Ja jestem ze swojego osiągnięcia bardzo zadowolony, ale jednocześnie nie zamierzam na tym poprzestać.

Masz podobne doświadczenia? Masz jakieś pytania lub propozycję wspólnej walki z własnymi ograniczeniami? Pisz na Facebooku.

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *