Sardynia 2014


Stało się już tradycją, że w okresie wiosennym wyjeżdżamy na krótkie wakacje. Udało się i tym razem. W tym roku odwiedziliśmy dość mało u nas popularny kierunek – włoską wyspę Sardynię.

Wakacje po taniości

Na początku koniecznie muszę zaznaczyć, że głównym celem, oczywiście poza samym wyjazdem i związanymi z tymi atrakcjami jest wydać jak najmniej. Organizujemy sobie wszystko sami. Od przelotów, czasami z niedorzecznie wyglądającymi przesiadkami, przez noclegi, transport i pożywienie. Jesteśmy sobie sami przewodnikami i po kilku takich wyjazdach nie mogę zrozumieć, że ktoś woli zapłacić 3x więcej za wycieczkę typu all inclusive. Siedzenie w hotelu z basenem nie jest dla nas, co na Sardynii było widać wyjątkowo dobrze.

Charleroi

Skąd na trasie naszej wycieczki na włoską wyspę Belgia? To właśnie klasyczny przykład naszego podejścia do organizacji takich wyjazdów. Dojazd do Warszawy kosztował (wszystkie ceny dotyczą dwóch osób) nas 17zł, przejazd z Młocin do Modlina 25zł. Najtańszą dostępną drogą, żeby dostać się na Sardynię był właśnie lot z Waszawy przez Charleroi do Cagliari. Przy okazji siedmiogodzinnej przesiadki mieliśmy więc okazję przespacerować się po belgijskiej miejscowości.

Zjedliśmy więc belgijskie frytki, napiliśmy się ich piwa i zwiedziliśmy warte zobaczenia centrum niewielkiego Charleroi, a następnie wróciliśmy na lotnisko.

Dzień pierwszy – Cagliari

Jako, że w poprzedni dzień dotarliśmy niemal o północy trzeba było dobrze się wyspać. Nie spieszyliśmy się więc ze wstawaniem i nie nastawialiśmy budzika. Rano udaliśmy się do polecanej przez panią z punktu informacyjnego Antico Caffe na kawę i coś słodkiego. Kawiarnia była faktycznie niezła więc w bardzo dobrych nastrojach ruszyliśmy zwiedzać miasto.

Zaraz obok znajdował się Bastione di Saint Remy, część starych fortyfikacji Cagliari wybudowanych już w XIV w. Prezentował się bardzo ładnie i okazale, a dodatkowo z jego szczytu rozciągał się piękny widok na całe miasto. Warto więc wdrapać się po schodach na sam jego szczyt. Jest to jednocześnie wejście do dzielnicy Cagliari zwanej Castello.

bastione-pano

Castello to nic innego jak dawny zamek i przyległe mu zabudowania objęte fortyfikacjami. Sam spacer tymi ulicami jest bardzo przyjemny dla oka. Warto szczególnie zajrzeć do Cattedrale di Santa Maria, czyli miejscowej katedry, oraz zobaczyć Torre dell’Elefante i Torre di San Pancrazio, czyli dwie potężne wieże wybudowane w XIV w. przez architekta zwanego Giovanni Capula.

IMG_1288   IMG_1294   IMG_1298

IMG_1284   IMG_1295

IMG_1301   IMG_1369   IMG_1373

 

Warto również odwiedzić dzielnicę portową i przejść się główną ulicą via Roma, która oddziela część mieszkalną od portu.

IMG_1283

Od strony morza można obserwować klasyczną dla miasta zabudowę. A gdy już zmęczy Was wiatr koniecznie musicie odejść od morza i zagłębić się w ciasne uliczki Mariny. W celu podziwiania miejscowej architektury można się również wybrać w pozostałe dzielnice, czyli Villanova i Stampace, w której mieszkaliśmy w czasie naszego pobytu w Cagliari.

Zmęczeni chodzeniem po mieście (w końcu przespacerowaliśmy 18km) postanowiliśmy udać się na jakiś posiłek. Co prawda po drodze zjedliśmy po kawałki pizzy na wynos kupionej w jakimś barze w Marinie, ale po takim wyczerpującym zwiedzaniu trzeba coś zjeść.

Zwiedzając wcześniej miasto widzieliśmy, że dużo restauracji i kawiarni znajduje się przy Pizza Yenna. Postanowiliśmy tam wrócić wieczorem ale jako, że jesteśmy strasznie wybredni i skąpi nie mogliśmy się na nic zdecydować. Wybór padł w końcu na małą kawiarnię Laif, w której byliśmy już wcześniej na kawie. Była to świetna decyzja, bo w knajpie o 20 był rozkładany stół z jedzeniem i płacąc €6 za drinka można było najeść się do syta.

Samochód

W drugi dzień naszego pobytu postanowiliśmy wypożyczyć samochód. Na Sardynii jest to jedyny sensowny środek lokomocji i każda inna opcja byłaby stratą zarówno czasu jak i pieniędzy. Do tego samochód pozwala na swobodę jakiej nigdy nie zagwarantuje transport publiczny.

IMG_1517

Jako, że oszczędzaliśmy na wszystkim, oszczędzaliśmy również na samochodzie. Wybór padł na malutkiego Fiata 500 za 400zł. Okazał się on strzałem w dziesiątkę bo przejechał z nami przeszło 1000km, a paliwa zjadł za kolejne 400zł. Samochód był w sam raz na włoskie bardzo kręte górskie drogi. Spokojnie radził sobie pod górkę, a kiedy trzeba było przejechać przez jakąś ciasną mieścinę też nie było problemu.

Trochę bałem się o karoserię. Nie był to nasz pierwszy raz we Włoszech i mając na względzie to jak Włosi jeżdżą i parkują byłem trochę niespokojny. Conajmniej co drugi samochód w tym kraju jest w jakiś sposób obity lub odrapany. Nam na szczęście nic takiego się nie przytrafiło i nasz Fiat 500 trafił do bazy tylko trochę brudny.

Dzień drugi – okolice Cagliari

Natychmiast po wypożyczeniu samochodu postanowiliśmy ruszyć na południe. Przede wszystkim naszym celem była miejscowość Pula i znajdujące się nieopodal stanowisko archeologiczne Nora.

Nie będę dokładnie opisywał całego stanowiska, kto chce może sam o nim poczytać. Warto jednak wspomnieć o tym, że Nora to nie tylko ruiny osady starożytnych Rzymian.

Nora to nie tylko ruiny osady starożytnych Rzymian

Pod ruinami rzymskimi znajdują się, co też można zaobserwować, ślady osad istniejących przed nimi. Najpierw obszar ten zamieszkiwali Fenicjanie, a następnie Kartaginczycy.

Bardzo ciekawą rzeczą jest to, że dopiero Rzymianie wynaleźli cement, którego używali do budowy. Cywylizacje zamieszkujące te tereny przed nimi budowali swoje domy bez użycia spoiwa, układając kamienie jeden na drugim. Niestety, z tych ruin zostało niewiele bo każdy kolejny lud budował swoją osadę na ruinach poprzedniech. Najlepiej zachowały się rzecz jasna budowle rzymskie, a wśród nich wspaniałe, trzykolorowe mozaiki podłogowe.

IMG_1473   IMG_1474   IMG_1476 IMG_1481   IMG_1482   IMG_1486

Wstęp do Nory kosztował €7,50 od osoby, ale było warto. Do tego miła pani przewodnik, co nietypowe dla Włochów, po angielsku opowiadała o każdym przystanku na trasie zwiedzania.

Następnie, głównie za namową naszego gospodarza – Antonii, ruszyliśmy do miejscowości Portixeddu i znajdującej się nieopodal, mało znanej plaży Scivu. Nie pojechaliśmy tam jednak najkrótszą możliwą drogą. Wybraliśmy drogę krajową SS195, która wije się południowym, skalistym wybrzeżem wyspy. Mieliśmy więc zapierające dech w piersiach widoki, a dla mnie nie lada gratką była możliwość pokonania samej trasy tą dość trudną i wymagającą drogą.

ss195

Na końcu trasy powitała nas skromna, ale ładna miejscowość, w której kompletnie nic się nie działo. Poza kawą i czymś słodkim nie udało nam się zjeść czegoś konkretnego bo akurat trafiliśmy na przerwę. Udaliśmy się za to na polecaną plażę Scivu i nie rozczarowaliśmy się.

IMG_1549   IMG_1555   IMG_1556

Zgodnie z zapewnieniami Antonii plaża była niezwykle romantyczna i ładna. Do tego nie było tam poza nami kompletnie nikogo. Oczywiście wynika to częściowo z tego, że byliśmy tam poza sezonem turystycznym, ale wierząc naszej pomysłodawczyni – plaża i tak jest mało uczęszczana.

Na koniec czekał nas już lekko męczący powrót do Cagliari. Na szczęście poza głównymi drogami szybkiego ruchu nie ma na Sardynii nudnych krajobrazów więc nie było tak źle. Po przejechani około 300km mogliśmy udać się do miasta na jakiś ciepły posiłek.

Los chciał, że trafiliśmy ponownie do Laifa. Następnie najedzeni udaliśmy się spać, bo rano czekała nas ciężka przeprawa.

Wschodnim wybrzeżem do Bosy

Wystarczy spojrzeć na mapę, żeby wiedzieć jak niedorzeczne jest tytułowe postanowienie. Bosa leży bowiem na wybrzeżu zachodnim i jazda przez wschodnią część wyspy to niezłe nadkładanie drogi. Na trasie tej jest jednak tyle ciekawych rzeczy do zobaczenia, że nie mogliśmy sobie odpuścić. Wyjechaliśmy specjalnie wcześniej rano, żeby jechać spokojnie przez cały dzień. Zanim trafiliśmy do naszego ostatecznego celu, przejechaliśmy blisko 400km. Trasa poniżej nie pokazuje wszystkich zjazdów do zwiedzanych miejsc i moich pomyłek przy wyborze trasy.

Pierwszym przystankiem na naszej lekko zbyt długiej trasie była miejscowość Arbatax. Sama w sobie osada nie ma zbyt wiele do zaoferowania i raczej nic specjalnego się tam nie działo. Największą, bardzo widowiskową atrakcją jest skaliste wybrzeże nieopodal. Rocco Rosso, bo tak nazywa się ta lokalna atrakcja to wyjątkowo piękne czerwone skały porfirowe. Warto zatrzymać się na godzinkę i rozkoszować widokiem.

IMG_1629   IMG_1636   IMG_1639

Następnie pojechaliśmy dalej na północ i zatrzymaliśmy się na kawę w zapomnianej przez świat i zrujnowanej miejscowości Baunei. Sama osada nie jest niczym wyjątkowym na tle innych mijanych przez nas miejscowości. Postój na cappuccino był jednak wskazany bo właśnie tam zaczyna się najbardziej malowniczy odcinek tzw. drogi wschodniej Baunei – Dorgali. Trasa ta nie jest specjalnie ciężka do pokonania, aczkolwiek trzeba przygotować się na prawie 50km jazdy krętymi górskimi drogami. Skupienie i ostrożność w prowadzeniu samochodu nagradzają za to piękne widoki.

IMG_1672   IMG_1356   IMG_1692

IMG_1682

IMG_1696   IMG_1365   IMG_1671

Po tej wyczerpującej przeprawie udaliśmy się do Cala Gonone, miejscowości położonej  na wybrzeżu. Niestety byliśmy na Sardynii za krótko, bo nieopodal Cala Gonone, dokładniej w Su Gorroppu ominęła nas piesza eskapada po jednym z kanionów, który mijaliśmy w czasie jazdy Drogą Wschodnią. Za to udało nam się znaleźć otwartą restaurację i zjedliśmy porządny obiad.

Dalsza droga do Orgosolo okazała się być pełną niespodzianek. Najpierw przy wyjeździe z miejscowości Dorgali źle poprowadziła nas nawigacja.

przy wyjeździe z Dorgali źle poprowadziła nas nawigacja

W efekcie, zamiast jechać główną asfaltową drogą, pojechaliśmy jakąś wąską dróżką polną. I o ile na początku nie wyglądała ona źle to z czasem do piachu doszły kamienie, kałuże i krzaki. Po 2 kilometrach upartego brnięcia przed siebie w końcu zdecydowaliśmy się zawrócić. Ten krótki odcinek upewnił mnie, że Fiat 500 to samochód terenowy. Wyszedł z całej tej sytuacji lekko umorusany i bez żadnych zarysowań.

Oprócz nawigacji dać nam we znaki postanowiła również aura. Kilka dni przed naszym przybyciem musiała mieć miejsce jakaś solidna ulewa, bo niewielka i niepozorna rzeczka zmyła wszystko co stało na jej drodze, w tym jeden z mostów, którym mieliśmy przejechać.

IMG_1404

Wszędzie było widać powalone drzewa, a im bliżej miejscowości Orgosolo tym więcej osuniętej na drogę ziemi.

Po długiej wspinaczce pod górkę udało nam się wreszcie dotrzeć do celu, czyli niewielkiego, położonego w górach miasteczka Orgosolo. Jest ono sławne z dwóch powodów. Po pierwsze, nazywane było “wsią morderców” ze względu na bardzo dużą przestępczość. Drugą rzeczą, która rozsławia Orgosolo są oczywiście murale.

Murale to obrazy malowane na ścianach budynków. W Orgosolo są widoczne niemal na co drugim domu. Tradycja ta sięga lat sześćdziesiątych i miała na celu wyrażenie niezadowolenia z ówczesnej sytuacji politycznej we Włoszech i na Sardynii.

IMG_1706   IMG_1707   IMG_1708 IMG_1718   IMG_1412   IMG_1415

Trzeba przyznać, że niektóre malowidła były bardzo ciekawe. Od jakiegoś czasu murale z Orgosolo tworzone są nie tylko przez lokalnych artystów, ale również przez gości zza granicy. Warto wspomnieć, że nie są one, poza nielicznymi wyjątkami odnawiane. Jeśli, któryś z obrazów wyblaknie i przestanie być widoczny, jego miejsce zajmie kolejny.

Orgosolo było również jednym z niewielu miejsc, w których można było zobaczyć ubraną na czarno, wyjętą rodem ze starych, czarno-białych filmów włoską babcię oraz wiekowych panów zbierających się i dyskutujących w centrum wioski. W dużych miastach już o taki widok trudniej.

Po krótkim spacerze po w sumie niedużej miejscowości skierowaliśmy się z powrotem do samochodu. Zbliżał się zachód słońca, a ja bardzo nie lubię prowadzić w nocy. Jak na złość w czasie drogi do Bosy pogoda zaczęła się psuć i padał deszcz.

Bosa i okolice

To urokliwe małe miasteczko na wschodnim wybrzeżu Sardynii. Położone jest u ujścia jedynej rzeglownej rzeki na wyspie, Temo. Bardzo charakterystycznym widokiem zdobiącym okładkę niejednego przewodnika są kolorowe domy wspinające się po wzniesieniu, z górującym nad mini zamkiem.

IMG_1820 - Version 2

Kiedy dotarliśmy na miejsce było już ciemno. Udało nam się znaleźć dwa supermarkety, które ku naszemu zaskoczeniu były otwarte. Zrobiliśmy więc drobne zakupy i poszliśmy spać. Następnego dnia zaplanowaliśmy sobie kilka atrakcji, z których niestety nie wszystkie udało nam się zobaczyć.

Pierwszym punktem programu miał być zamek Serravalle należący niegdyś do rodziny Malaspina. Bardzo się z tego powodu cieszyłem bo po prostu lubię wszelkiego rodzaju ruiny. Wspięliśmy się więc na niewielkie wzniesienie i skierowaliśmy się do bramy wejściowej. Tam niestety zastaliśmy zamknięte drzwi. Najwyraźniej Włosi nie lubią pracować kiedy lekko pada i wieje.

Wróciliśmy więc do samochodu i wyruszyliśmy na południe, na półwysep Sinis, na którym to znajdowały się kolejne ruiny miasta rzymskiego – Tharros. Wg przewodnika jest to największe i najbardziej okazałe stanowisko archeologiczne tego typu na wyspie.

Na trasie zrobiliśmy sobie krótką przerwę na wizytę na malowniczej plaży Is Arutas. Mimo wyjątkowo wietrznej pogody miejsce okazało się bardzo urokliwe. Zamiast piasku plażę tworzą małe białe kamyczki, a okolice porastają fioletowe kwiaty.

IMG_1842   IMG_1843   IMG_1848

IMG_1859

IMG_1849   IMG_1489   IMG_1850

Na miejscu okazało się, że obszar do zwiedzania jest faktycznie duży. Rozmiar starożytnego miasta można ocenić po doskonale zachowanej drodze głównej. Kupiliśmy więc kosztujące €8 bilety (o dziwo pan mówił świetnie po angielsku) i zabraliśmy się za zwiedzanie.

IMG_1866   IMG_1872   IMG_1873

IMG_1868   IMG_1869   IMG_1870

Wielka szkoda, że samo zwiedzanie nie było zorganizowane jak w Norze. Tam do każdego choćby szczątkowo zachowanego pomieszczenia można było wejść, wszystkiego dotknąć i miła pani przewodnik, mimo, że do oprowadzenia miała tylko 4 osoby, chętnie nam o wszystkim opowiadała. W Tharros na trasę udajemy się z ulotką, która w połączeniu z tablicami rozmieszczonymi na trasie pozwala dowiedzieć się czegokolwiek o mieście. Są więc łaźnie i świątynia, ale niewiele widać bo nie można nawet za blisko podejść. Nie rozumiem skąd przeświadczenie, że Tharros jest ciekawsze niż Nora. Największe wrażenie robiła chyba tylko świetnie zachowana droga główna i biegające wszędzie jaszczurki.

W drodze powrotnej skierowaliśmy się w stronę miejscowości Paulilatino, koło której miał znajdować się jeden ze słynnych Nuragów – Santa Cristina. Nuragi to wieże zbudowane nawet do 5500 do 4000 lat temu. Są one ułożone z kamieni i nie użyto do ich budowy żadnej zaprawy. Mimo tego dalej stoją i jest ich na całej wyspie około 8000. Nurag Santa Cristina nie był może najbardziej okazałym przykładem tego typu budowli, ale przy okazji w tej samej lokalizacji znajdowała się świątynia pochodząca również z czasów Nuragów i stare chrześcijańskie opactwo.

IMG_1503   IMG_1896   IMG_1906IMG_1891   IMG_1895   IMG_1898

Niestety, na koniec dnia zaczął padać deszcz i w ciemnościach wróciliśmy do Bosy.

Alghero – mała Barcelona

Ostatnim etapem naszej wycieczki było niewielkie, ale za to bardzo ładne miasto położone na północnym zachodzie wyspy – Alghero.

IMG_1946

Zanim jednak wyruszyliśmy w drogę postanowiliśmy zobaczyć stary kościół świętego Piotra położony kilkanaście minut marszu od Bosy. Jego historia sięga X w. naszej ery i niestety, kościół jest jest już czynnie użytkowany. Nam nie udało się go zobaczyć od środka, ponieważ wpuszczane są tylko zorganizowane wycieczki i o takowym zamiarze trzeba odpowiednio wcześniej się powiadomić konserwatora.

Drugą rzeczą, której nie mogliśmy przegapić, chociaż strasznie wiało, była plażowa część Bosy – Marina, z górującą nad okolicą hiszpańską wieżą warowną.

IMG_1933   IMG_1937   IMG_1938Dalej, prosto z Mariny ruszyliśmy piękną drogą SP95, która, jak informuje nas tablica na pierwszym kilometrze, została wybudowana ku uciesze miłośników morza. Faktycznie widoki są piękne i sami kilka razy zatrzymywaliśmy się, żeby podziwiać piękno przyrody.

IMG_1949   IMG_1948   IMG_1561 IMG_1562   IMG_1569   IMG_1969

Droga nie była specjalnie długa i w tych przyjemnych okolicznościach minęła nam bardzo szybko. Niestety, ponownie musieliśmy zweryfikować nasze plany. Po drodze chcieliśmy zobaczyć sławną grotę Neptuna, która na nasze nieszczęście była nieczynna z powodu warunków pogodowych. Dotarliśmy więc do naszego miejsca zakwaterowania dużo wcześniej niż zamierzaliśmy i ruszyliśmy do zwiedzania.

Alghero to miasto nieduże ale za to bardzo ciekawe. Architektonicznie bliżej jest mu do Hiszpanii niż do Włoch. Wynika to z tego, że w XIV w. większość rdzennych mieszkańców została wysiedlona i w ich miejsce wprowadzono hiszpańskich osadników. Dlatego Alghero nazywane jest małą Barceloną. Do dziś około połowa ludności potrafi posługiwać się językiem katalońskim, a blisko 80% go rozumie. Miasto nie jest duże i w zasadzie wszystko warte zobaczenia można obejść w jeden dzień.

Zdecydowanie trzeba zobaczyć bastion z wieżami otaczający stare miasto oraz znajdujące się w jego obrębie stare maszyny oblężnicze. Alghero posiada również dość spory port, gratka dla miłośników żagli. Warto pochodzić po wąskich uliczkach miasta, zobaczyć sklepy z wydobywanymi przez miejscowych koralami (ceny z kosmosu) i wejść do katedry. W samym mieście, poza starówką nie dzieje się jednak za dużo i prawdopodobnie większość lokalnych atrakcji to miejsca położone nieopodal miasta.

IMG_1989   IMG_1993   IMG_1998

IMG_2003   IMG_2004   IMG_2020

IMG_2056

IMG_2006   IMG_2046   IMG_2047

 

Wieczorem udaliśmy się do polecanej przez wszystkich pizzerii OK Pizza, która może nie wyglądała rewelacyjnie, ale faktycznie jedzenie było świetne, a obsługa bardzo miła. Po tak dobrym posiłku nie zostało nam nic innego jak pójść spać i rano przygotować się do opuszczenia wyspy. Oddaliśmy więc samochód (trzymając kciuki, żeby do niczego się nie przyczepili) i udaliśmy się na lotnisko, gdzie czekał na nas samolot powrotny.

Podsumowanie

Po Portugalii i Neapolu, to jeden z fajniejszych wyjazdów na jakich byłem. Sardynia ma naprawdę dużo do zaoferowania i możemy tylko żałować, że byliśmy tak krótko. Moja noga przypominała mi przez dość długi czas, że przejechaliśmy samochodem 1000km w trzy dni. Przeliczyliśmy się nieco co do wielkości wyspy i stąd taka gonitwa. Warto też dodać, że byliśmy poza sezonem. Ma to oczywiście swoje plusy i minusy. Np. nie było upału, a drogi były prawie puste i ciężko było spotkać turystów. Za to część miejsc jest po prostu zamknięta, albo ma ograniczone godziny funkcjonowania.

Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Po tej intensywnej wizycie na Sardynii wiemy, że na pewno tam jeszcze wrócimy. Tym razem na dłużej, żeby nie ścigać się z czasem i zobaczyć najwięcej jak się da.

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *