Używałem przenośnych komputerów Apple od prawie 10 lat. Kiedy na rynku pojawiła się druga generacja iPada, myślałem, że to urządzenie dla mnie. Niestety, w ówczesnym stanie, iOS nie był na tablecie zbyt użyteczny i urządzenie leżało, aż zestarzało się kompletnie. Trzy Macbooki później, ponownie dałem się skusić i kupiłem iPada. Tym razem sytuacja prezentuje się zupełnie inaczej.
Co się zmieniło?
W porównaniu z moim poprzednim podejściem, zmieniły się dwie, przeważające szalę rzeczy. Po pierwsze - iPad Pro 12,9” trzeciej generacji to już nie jest rozjechany walcem iPhone z takim sobie procesorem. Ten najnowszy model to mały potwór, który wydajnością bije na głowę 90% obecnych na rynku laptopów. Apple chwali się, że tablet jest w stanie generować grafikę o jakości porównywalnej do XBox One.
Drugą i chyba bardziej istotną sprawą jest sam system operacyjny. Apple w końcu zaczęło popychać iPada w kierunku, w którym powinien on już zmierzać od dawna. iPadOS 13 dorobił się obsługi udziałów sieciowych i pamięci przenośnej, lepszej i bardziej użytecznej wielozadaniowości i stał się czymś więcej niż przeskalowanym systemem z iPhone’a.
Mój wybór padł oczywiście na model iPad Pro 12,9” o pojemności 256G, ale za to tylko z WiFi. Świadomie zrezygnowałem z łączności komórkowej, bo nie zamierzam tabletu zbyt często wynosić z domu, a w razie czego mogę sobie zrobić hot-spot z telefonu.
Kiedy więc włączyłem swoje nowe urządzenie, odetchnąłem z ulgą. iPad nie jest już tym, co pamiętałem z mojego pierwszego podejścia. Ewoluował i dojrzał. Dlaczego o tym piszę?
iPad Only
Dlatego, że od momentu pojawienia się iPada Pro trzeciej generacji mocno zastanawiałem się nad zakupem. Moje nastawienie było jednak zdecydowanie inne niż kiedyś, bo bacznie obserwowałem co robi Apple. Do zakupu popchnęła mnie w końcu konferencja WWDC 2019, na której ujrzał światło dzienne iOS 13, przemianowany dla iPada na iPadOS i z masą nowych, specyficznych bardziej dla komputera funkcji.
Pomyślałem sobie, że w końcu nadszedł czas zamienić wysłużonego Macbooka Pro z 2013 roku na coś dużo bardziej nowoczesnego i trochę mniej typowego.
Dodać jednak należy, że mój ruch możliwy jest tylko i wyłącznie ze względu na to, jak używam komputerów. Mianowicie, z racji wykonywanego zawodu, pracuję na nie-Macbooku z systemem Windows. Może i dałoby się w miarę skutecznie ogarnąć wszytko na Macu, ale po co utrudniać sobie życie. Prywatny komputer służy mi głównie do konsumowania treści, gdzie ogromny dotykowy ekran będzie brylował. Sporadycznie, co widać po częstotliwości publikacji, napiszę coś na blogu i może dwa, góra trzy razy w roku zmontuję jakiś amatorski film.
„Migracja” i pierwsze wrażenia
Wiadomo powszechnie, że nowy gadżet trochę nie pozwala na obiektywną ocenę. Na razie pławię się w efekcie „WOW” i trudno coś konkretnego stwierdzić. Pierwszy dzień spędziłem na szukaniu odpowiednich aplikacji, ale paradoksalnie, nie było ich tak dużo.
Migracja jest prosta jak się nic nie robi...
Do pisania na blogu w zupełności wystarczyła mi zawsze przeglądarka. WordPressowy edytor jest na tyle fajny, że nie mam z nim żadnych problemów. Czasem muszę jednak wrzucić na serwer jakiś plik i tutaj niezastąpiony był Forklift. Chwilowo jego rolę przejęła aplikacja FTPManager. Sublime Text, edytor, którego używałem w połączeniu z Forklift do edycji kodu zastąpić już tak łatwo się nie da. Musiałem wrócić do staromodnej sesji SSH i generatora znaków losowych dla początkujących, czyli VIM, co udaje się dzięki Terminus. Pozostałe aplikacje albo mają odpowiednik dla iPada, albo są dostępne tak jak na komputerze przez stronę. Nowe Safari w iPadOS radzi sobie naprawdę bardzo dobrze.
Jeśli chodzi o samą obsługę iPada - trochę przeszkadza brak myszy lub touchpada. Lata przyzwyczajeń robią swoje i czuję się podobnie jak przy przesiadce do samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Ręce szukają czegoś, czego nie ma. Interfejs dotykowy jest jednak zaskakująco intuicyjny i wygląda na to, że szybko się do niego przyzwyczaję.
Dobrym wyborem wydaje się na razie być zakup klawiatury Magic Keyboard, która układem i skokiem klawiszy łudząco przypomina tę z mojego laptopa. Kilka razy miałem okazję pomacać etui Smart Keyboard Folio i doceniam jego przenośność, ale jako klawiatura kompletnie mi nie pasowało. Dodatkowo, ktoś upadł na głowę ustalając jego cenę.
Wielu może dziwić taki wybór, ale przyjąłem założenie, że ważniejsza jest dla mnie wygoda niż mobilność. Na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, gdzie wynosiłem poza dom Macbooka i podejrzewam, że podobnie będzie i w tym przypadku.
Akcesoria i co dalej?
Do szczęścia nie trzeba mi wiele. Nie spieszy mi się tak bardzo, że zamówiłem u naszego chińskiego wroga zestaw kabli z końcówkami usb-c i lightning oraz hub usb-c, który na obrazku wyglądał łudząco podobnie do tego firmy Satechi, ale kosztował pięć razy mniej. W razie czego, ryzyko niewielkie. Gracz ze mnie żaden, więc pada kupować nie będę. Być może trzeba będzie pomyśleć o jakimś etui w razie Niemca albo żony.
Nie pozostaje mi nic innego niż brnąć dalej w nieznany świat ograniczonych systemów operacyjnych i interfejsów dotykowych. Biorąc pod uwagę kierunek, w którym podąża Apple jestem raczej spokojny o swój wybór. W końcu jakoś musze wmówić sobie, że to były dobrze wydane pieniądze.
The comment section is currently empty.
Share your thoughts...