Muszę przyznać, że nie jestem wielkim fanem okularów przeciwsłonecznych. Wolę uparcie mrużyć oczy niż zasłaniać je czymkolwiek. A jednak, na rowerze nie ruszam się bez nich ani przez chwilę, bo jak wieje w ryj, to niech chociaż nie wieje w oczy.
Okulary przeciwsłoneczne na rowerze spełniają dla mnie zupełnie inną funkcję niż ta wynikająca z nazwy.
Ok, wiem, że muszą chronić przed promieniowaniem, itp. Dla mnie równie ważną funkcją jest jednak to, jak odbijają wiatr oraz owady, które akurat znajdą się na mojej drodze. Nic tak nie denerwuje jak mucha wpadająca prosto w oko przy prędkości 35km/h oraz nieustannie łzawienie. Takie okulary znalazłem już dawno temu w Decathlonie. Kosztowały grosze, są bardzo dobrze wykonane i doskonale spełniają swoją rolę. O czym więc jest ten wpis? O moim małym eksperymencie.
Przeglądając Internet natrafiłem na film, w którym pewien jegomość zachwalał podróbki okularów Oakley Jawbreaker zakupione na Aliexpress. Uparcie twierdził, że przy cenie dziesięć razy niższej od oryginalnych okularów, za każdym razem, bez zastanowienia kupiłby podróbki. Poszperałem trochę sam i niestety, trzeba przyznać, że przy cenie Oakley Jawbreaker, która utrzymuje się na poziomie 600-700zł, 60zł za chińczyki to atrakcyjna cena. Postanowiłem więc sprawdzić, jak to jest z jakością.
Zamówienie towaru na Aliexpress nie było dla mnie nowością. Nie ma tam nic szczególnie trudnego, a nawet są obsługiwane polskie płatności bankowe. Oczywiście wyszukiwanie towaru było nieco podchwytliwe, bo na frazę „oakley“ i „jawbreaker“ nie znajdowało nic. To zresztą częsta przypadłość tego portalu, który oferuje albo podróbki, albo „oryginalne chińskie marki“. Mi udało się znaleźć okulary w cenie $16. Podałem adres, wybrałem metodę płatności i zostało mi jedynie wyczekiwać na dostarczenie paczki (25-50 dni.).
Paczka pojawiła się na miejscu po około 20 dniach. Zapakowana była w kawał folii i solidnie zaklejona taśmą, ale przed uszkodzeniem nie chroniło jej nic. Po zdarciu folii moim oczom ukazało się od razu etui na okulary z pozostałą zawartością wewnątrz.
W opakowaniu, które swoją drogą wygląda bardzo solidnie znajdowało się całkiem sporo. Przede wszystkim były to oczywiście okulary z zamontowanymi szkłami. Do nich dołączono kolejne 4 o różnych kolorach i właściwościach. Tak więc, są szkła polaryzacyjne (czarne), niebieskie (chyba mają to być Trial Prizm), Czerwone (Road Prizm), żółte (jak jest ciemno) i kompletnie białe, dla których chyba nigdy nie znalazłem zastosowania. Na wszystkim bezczelnie świeciło logo firmy Oakley. W środku znalazła się nawet kartka, informująca mnie, że mogę nowo nabyty produkt zarejestrować na stronie oakley.com, oraz opis warunków gwarancji. Ta, jasne... :-)
Ku mojemu niezaskoczeniu, same ramki okularów są wykonane z najtańszego chyba plastiku, jaki widziałem kiedyś w okularach.
Sprawiają wrażenie delikatnych, co przy samej konstrukcji tego akurat modelu potęguje się w momencie wymiany szkieł. Co ciekawe - szkła wymienia się dokładnie w taki sam sposób jak w oryginalnych Oakleyach, które podobno ze względu na to są równie delikatne.
Co do samych szkieł - trudno mi się tutaj do czegoś przyczepić. Polaryzacyjne - jest faktycznie polaryzacyjne. Wyjaśnienia mogą wymagać być może szkła niebieskie i czerwone, które próbują udawać oryginalne szkła „Prizm“. Ich zadaniem jest rozświetlanie wybranych kolorów w otaczającej nas scenerii. Tak więc szkła niebieskie są przeznaczone na szlaki, bo tam niby będą lepiej wyciągać kolory natury, a czerwone na szosę. Szczerze - nie mam pojęcia czy to działa. Mi do gustu przypadł kolor czerwony, bo po prostu wygląda fajnie.
Czytając o podróbkach, często spotykałem się z zarzutem, że chińczyki wypalają oczy, nie chronią przed promieniowaniem UV, że warstwa ochronna się szybko wytrze. Otóż szkła są poliwęglanów, proste i tanie w produkcji i to akurat nie jest żaden „rocket science“. Nie ma tam żadnych warstw, szkła są czyste i wolne od rys, a ochrona przed UV to jest akurat właściwość materiału, z którego są wykonane.
I co z tego? Jak już wspominałem, kupiłem te okulary, żeby sprawdzić co faktycznie dostaje się z Chin za te 60zł. Jak się okazuje - częściowo to, za co się zapłaciło. Najwięcej zarzutów mam do samych ramek, które rzeczywiście są takiej sobie jakości i trzymając je w rękach mam wrażenie, że zaraz coś się połamie. Kiepskie odczucia znikają natomiast, kiedy okulary znajdą się na głowie. Trzymają się idealnie, szkła są czyste, nie mają żadnych rys i chronią przed słońcem.
Przejechałem się w nich już kilka razy i werdykt jest następujący - z przyjemnością będę w nich jeździł, a jak ktoś mnie o nie zapyta to bez wstydu powiem, że to podróbki z Chin i jestem z nich zadowolony. Bo przecież jak można dać ponad 600zł za okulary, które nie mogą być aż tyle lepsze... Chcesz mi udowodnić, że jest inaczej? Zapraszam na Facebooka!
The comment section is currently empty.
Share your thoughts...