Teraz, gdy zostałem tatą wszystko wywraca się do góry nogami. Chyba powoli mija czas, kiedy po pracy mogłem pojechać na rowerze gdzie tylko chciałem i wrócić cztery godziny później. No ale jakoś trzeba jeździć dalej...
Zdjęcie z nagłówka może i trochę nie pasuje do tematu, ale jest to wrażenie tylko pozorne. Ostatni raz udało mi się na rower wsiąść prawie przed tygodniem. Dopiero dzisiaj udało się pojeździć, ale i tak krótko. Moja jazda wyglądała więc zdecydowanie tak jak na załączonym obrazku - mogłem o niej co najwyżej śnić.
Na szczęście lituje się trochę nade mną Kasia i w okolicach porannych, kiedy bobas spał i wypuściła mnie z domu na jakąś godzinę z hakiem. Udało się wyjechać i wrócić w czasie snu dziecka, więc nie było tragedii. Mimo niskiej temperatury (-4°C), pogoda była piękna, wiatr nie wiał w ryj, więc jechało się dobrze. Może uda się, za pozwoleniem Piotrusia oczywiście, zrobić z tego coś regularnego.
Tacierzyństwo będzie wymagało dość sporych zmian przyzwyczajeń. Skończą się więc na jakiś czas czterogodzinne i dłuższe eskapady za miasto, a o wycieczce dookoła Poznania mogę pomarzyć. Jazdę po pracy trzeba będzie zamienić na krótki wypad przed pracą o szóstej rano. Żyć nie umierać.
Wyjątkowo szczęśliwie zbiegło się to wszystko z porą roku. Sam nie wierzę, że to piszę, ale cieszę się, że to wszystko dzieje się zimą. To czas, kiedy ze względu na temperatury i pogodę siłą rzeczy jeździ się mniej. Jak jest zimno, ślisko albo pada - trudno mieć do siebie pretensje, że nie udało się wykręcić więcej kilometrów.
Jakoś to wszystko będziemy musieli sobie we troje ustawić, tak żeby i wilk był syty i Piotruś cały. No i żeby noga się dalej kręciła, a worek ziemniaków na brzuchu nie robił się coraz większy.
Na koniec apel do innych młodych ojców, którzy przeszli już przez to co nas czeka. Macie jakieś sposoby na pogodzenie nowych obowiązków z czasochłonnym hobby? Jeśli tak, proszę o rady tradycyjnie w komentarzach na Facebooku!
The comment section is currently empty.
Share your thoughts...