Każdy ma swoich bohaterów. Ja miałem ich w dzieciństwie wielu, ale jednym z ostatnich jest wielokrotny mistrz świata w jeździe indywidualnej na czas i zwycięzca wielu ważnych wyścigów, Fabian Cancellara. Zachciało mi się być chociaż trochę jak on...
Historia zaczyna się w sumie od poznańskiej imprezy kolarskiej, Kolarskie Czwartki, na której nigdy nie byłem. Nie, żebym nie chciał, ale lepiej, żeby to co robię miało jakikolwiek sens. Jazda na Czwartkach jest go dla mnie pozbawiona z kilku względów. Przede wszystkim, średnie prędkości na dystansie około 40km dochodzą do 45km/h. Mógłbym spróbować, ale pewnie skończyłoby się to dla mnie smutnym wypluciem płuc na drugim okrążeniu. Po drugie - dużo słyszę o tym, że strasznie jest na torze niebezpiecznie, zwłaszcza w rozpędzonym peletonie. Podziękuję.
Ku mojemu zaskoczeniu, organizatorzy ogłosili, że oprócz klasycznych kryteriów (wyścigów po torze, na ileś tam okrążeń) co jakiś czas będą odbywać się zawody w jeździe indywidualnej na czas. W mojej głowie natychmiast zapaliła się lampka... A może by tak wystartować? Prędkość taka jak mi noga poda, bezpiecznie, bo w końcu jazda INDYWIDUALNA na czas...
Oczywiście, jak to w kolarstwie, które przecież jest coś jakby nowym golfem, do wszystkiego trzeba mieć odpowiedni sprzęt. Np. taki:
Piękny, prawda? Już biegnę do banku, zaciągam ciężki kredyt i jadę! Niestety, choćbym i mógł tak zrobić, to ceny tego typu sprzętu zaczynają się powyżej 10 tysięcy złotych i nie będą wyglądać tak „rasowo“ jak na zdjęciu.Poza tym, Kasia wyrzuciłaby mnie z domu...
Została mi więc tylko jedna opcja, czyli budżetowa: lemondka. To taki kawałek aluminium (wersja bardzo budżetowa) i kilka śrub, które montuje się na kierownicy. Dzięki temu można przyjąć bardziej aerodynamiczną pozycję i w teorii jedzie się szybciej. Poleciałem więc do Decathlonu (wersja BARDZO budżetowa), gdzie kupiłem odpowiedni sprzęt i przystąpiłem do dzieła.
Montaż był bardzo upierdliwy, ze względu na owijki i wystające spod nich pancerze linek, ale jakoś dałem radę. Pokombinowałem chwilę z pozycją i wszystko zaczęło wyglądać całkiem nieźle. Jak na wersję budżetową.
Miałem obawy, czy będę w stanie w ogóle położyć się na kierownicy w taki ekstremalny sposób. Na szczęście mój rower to nie jest aerodynamiczny potwór z kosmosu, tylko typowa maszyna do umiarkowanie spokojnej jazdy. Pozycja nie jest więc ekstremalna i przyjęcie jej przy pierwszej próbie nie sprawiło mi wielu problemów.
Zaaferowany nowymi możliwościami, postanowiłem pojechać tak na naszą lokalną ustawkę. Oczywiście trzeba jechać mądrze. Na lemondce tylko na froncie, nigdy w środku grupy. Na początku jechało się bardzo dobrze. Czułem, że moc jest w nogach. Pomyślałem sobie, że tak właśnie musi się czuć Fabian jadący po kolejny tytuł na swoim Treku Speed Concept. I nagle...
No właśnie. I nagle poczułem, że coś jest mocno nie tak. Coś z moim kolanem. A jednak nie jestem jak Fabian.
Pomijając lata świetlne treningu i przepaść wydolności, Fabian miał sztab dbających o niego ludzi. Fizjoterapeutów, mechaników, którzy pomagają mu odpowiednio ustawić pozycję na rowerze. Ja nie mam. I mimo świadomości, że pozycja „czasówkowa“ jest inna, że należy przesunąć siodełko do przodu i podnieść je w górę, nie zrobiłem tego. ZAPOMNIAŁEM. Tak więc mniej więcej od połowy naszej zwyczajowej trasy musiałem pedałować kwadraty (czyli bardzo dziwnie i nierówno), bo prawa noga nie chciała działać jak należy.
Niestety, pogoda jest ładna. Jeżdżę więc z bólem w kolanie od trzech tygodni. Sam nie wierzę, że to piszę, ale całe szczęście, że większość tego tygodnia ma być brzydka. Może kolano zdąży odpocząć.
Na „Fabianowanie“ więc jeszcze przyjdzie czas, mam tylko nadzieję, że z większą rozwagą i bez kolejnych problemów. A co Ty ostatnio zrobiłeś głupiego? Daj znać na Facebooku!
The comment section is currently empty.
Share your thoughts...