Nowy ja #1: Cierpienia niemłodego biegacza


Kiedy posłaniec Filippides pobiegł z Maratonu do Aten, żeby obwieścić zwycięstwo i poinformować Ateńczyków, że płynie ku nim flota perska, jedyne co mu pozostało po dotarciu na miejsce to upaść i umrzeć. Mniej więcej właśnie tak czułem się za każdym razem, jak od nowa próbowałem zaczynać biegać.

Chociaż nadal uważam, że sport to wybitnie dziki, to postanowiłem zmusić się do niego po raz kolejny. Moją główną i bezpośrednią motywacją jest zrzucenie wagi. To mogłoby się udać, gdybym tylko miał więcej czasu na rower. Narodziny Piotra zmieniły jednak warunki gry i już nie mogę sobie tak po prostu pojeździć przed i po pracy. Postanowiłem więc, że skoro czasu mam mało, a wziąć się za siebie i tak trzeba – wybiorę coś, co wymaga dużo większego wysiłku, za to w krótszym czasie – czyli bieganie…

Do trzech (albo dziesięciu…) razy sztuka

Zaczynam biegać już nie wiem który raz. Kolejne próby, z uwagi na zbyt dużą wagę kończyły się zazwyczaj bólem stawów, straszną zadyszką i średnim tętnem powyżej 180 uderzeń na minutę. A jednak kiedyś, jakieś 10 lat temu potrafiłem zacząć biegać po ciężkim urazie, zrzucić ponad 10kg i robić dystans 10km w okolicach 50 minut. Młodszy już niestety nie będę, ale mogłem i zmieniłem wiele rzeczy, które przeszkadzały mi w osiągnięciu mojego małego sukcesu, więc wierzę, że tym razem się uda.

Trudne początki

W Wigilię Bożego Narodzenia 2016 roku ważyłem 84kg. Pomyślałem więc, że taka sytuacja nie może się powtórzyć, bo co roku jak zwykle doświadczam letnio-zimowego efektu jojo. Kiedy jest ciepło – chudnę do około 75kg. Gdy tylko robi się zimno, mniej się ruszam, jem więcej i nagle robi się 10kg więcej. Postawiłem więc przed sobą małe wyzwanie, które miało sprawić, że po świętach będę piękny i zgrabny. Skoro więc do końca roku zostało 10 dni, uparłem się, że każdy z nich uświetnię biegiem, pod hasłem #spaslak50. Tak trochę dla śmiechu z wyzwania Rapha Festive 500.

Spodziewałem się, że od samego początku będzie ciężko, ale miło się rozczarowałem. Po pierwsze – nie ważyłem tak dużo jak ostatnio, za co serdecznie podziękowały mi moje stawy. Po drugie – odstawiłem papierosy, za co podziękowały mi moje płuca. Dzięki temu pierwsze biegi, zamiast zniszczyć mnie ekstremalnym średnim tętnem zaskoczyły mnie tętnem o 10-15 punktów niższym. Tak to można biegać. Okazało się jednak, że codzienne bieganie po tak długiej przerwie i tak nie jest zbyt dobre dla moich kolan, bo w prawym zaczęło mnie boleć jakieś ścięgno. No ale wyzwanie to wyzwanie i dotrwałem do końca, mimo przeciwności losu, lekkiego urazu i pogody.

Walka trwa!

Z tak samo mocnym postanowieniem wszedłem w nowy rok i dumą muszę powiedzieć, że nie było tygodnia w styczniu, żebym nie poszedł biegać conajmniej dwa razy. Oczywiście codzienne bieganie było bez sensu i zmniejszyłem intensywność. Wystarczą mi 3-4 biegi po 5km w ciągu tygodnia, żeby utrzymać się w dobrej formie. Oto efekt:

W bardzo szybkim czasie z 80kg zrobiło się lekko poniżej 76kg i jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Wyraźnie schudłem w pasie, przez co zapinam pasek w spodniach na jedno oczko dalej. Moje tętno spoczynkowe wróciło do okolic zadowalającego wyniku 55 uderzeń na minutę, o ciśnieniu tętniczym nie wspominając (116-126/62-77).

Jak to tak, bez gadżetów?

Oczywiście, że nie. Przede wszystkim zmieniłem buty. Moje niewysłużone Adidas Galaxy M, w których przez kilka ostatnich lat przebiegłem raptem 120km jakimś cudem zaczęły mnie obcierać i bieganie nie sprawiało przyjemności. Wymieniłem je na Nike Zoom Span, które dzięki lepiej amortyzującej podeszwie bardziej odpowiadają mojemu stylowi biegania i zwyczajowym, głównie betonowym trasom.

Do zestawu dołączyły sportowe słuchawki bezprzewodowe bezprzewodowe Anker SoundBuds Curve, o których pisałem kilka dni temu, oraz zegarek, bo przecież nie można jak amator, zapisywać aktywności na telefonie. Oczywiście musiał to być Apple Watch. No ale czego innego można się było po mnie spodziewać…

Bardzo ciekawym doświadczeniem było też, w sytuacji, kiedy nie miałem innego wyjścia bieganie z Piotrkiem. Pchanie przed sobą wózka, szczególnie do tego nieprzeznaczonego do lekkich nie należało, ale udało się pogodzić konieczność opieki nad dzieckiem i chęć uprawiania sportu. W końcu dla chcącego nic trudnego!

Co dalej?

Będę po prostu dalej regularnie biegał. W ciągu miesiąca udało mi się wyrobić w sobie chęci i nawyk do biegania. Nie muszę już siłą woli wyganiać się na dwór, żeby odbębnić założony cel. To bardzo pomaga. Zdecydowanie poprawiłem też swoją technikę biegu, bo nie da się ukryć, że początkowe bóle były też związane z tym jak stawiałem kolejne kroki.

Tego małego zwycięstwa nie udałoby się osiągnąć również bez odpowiednich przyrządów, które wzbudziły we mnie dodatkową motywację. Mowa tutaj o Apple Watch, którego subiektywna i oczywiście pozytywna recenzja na pewno pojawi się na blogu. Najważniejszym czynnikiem była jednak odpowiednia dieta, która została zmotywowana książkowymi prezentami od rodziny. O tym też zamierzam coś naskrobać, bo wiele osób nie zdaje sobie sprawy, w jak prosty sposób można poprawić swoje samopoczucie.

Na szczęście po tym wszystkim nie przychodzi mi do głowy pomysł, żeby zacząć pływać, bo przecież…

Rule #42 // A bike race shall never be preceded with a swim and/or followed by a run.

A może jednak… Swoimi doświadczeniami w ponownym rozpoczynaniu biegania możecie podzielić się jak zwykle na Facebooku!
 

Comments

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *