Prawie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Sprzęt zakupiony, miejsce na kamping wybrane, nocleg zarezerwowany. Byliśmy gotowi na wszystko. Gdyby tylko nie samochód, który po 5 tygodniach u 3 mechaników postanowił zepsuć się na dzień przed wyjazdem, już 2 godziny po wyjechaniu z warsztatu…
Zaczęliśmy się więc z Kasią zastanawiać, co w tej nieoczekiwanej sytuacji zrobić. Jechać na wakacje, czy nie? Odpuścić te kilka zaplanowanych nocy pod namiotem? Trochę szkoda zakupionego sprzętu. Uznaliśmy zgodnie, że jechać na upatrzone wcześniej pole namiotowe pociągiem nie ma sensu. Nasze pierwsze miejsce na spanie pod namiotem wybraliśmy malownicze, ale położone na tyle niewygodnie, że bez samochodu ani rusz. Co z rowerami? Pytań było mnóstwo, a odpowiedzi albo nie było, albo były trudne i niewygodne.
Po długich, burzliwych naradach postanowiliśmy zrezygnować z pola namiotowego w Drawskim Parku Krajobrazowym. Nie chcieliśmy jednak rezygnować z nowych doświadczeń i wybraliśmy nowe miejsce, dużo bliżej lokalizacji drugiej części naszego pobytu.
Raz się żyje!
W związku z tym pozostał nam tylko jeden problem. Jak zabrać się pod namiot i nad morze bez samochodu, ale za to z rowerami i dziećmi? Postanowiliśmy pójść na całość…
Skoro i tak zabieraliśmy rowery, zapadła decyzja, że pojedziemy na wakacje właśnie na rowerach. Przed nami na szczęście nie było jakoś wybitnie dużo jeżdżenia, więc przy dobrym planowaniu nie mogło być tak źle. W końcu musieliśmy się dostać z całym naszym majdanem tylko na dworzec i wsiąść do pociągu, a później jakoś to będzie.
Wyłożyliśmy wszystkie rzeczy, które planowaliśmy zabrać i zaczęliśmy proces eliminacji tych najmniej potrzebnych.
Rowerowy Tetris
Podekscytowani na trochę niespodziewany bikepacking, zaczęliśmy pakowanie. Z marszu zaopatrzyłem swój rower w wysłużony bagażnik Topeak, na którym zawiesiłem dwie pojemne sakwy Ortlieba. W jednej upchnęliśmy śpiwór Kasi, namiot plażowy dla dzieci, małą butlę z gazem, jeszcze mniejszą kuchenkę, kosmetyczkę, kable i ładowarki, coś przeciwdeszczowego oraz oświetlenie do namiotu. Słowem, same rzeczy namiotowo-kampingowe. W drugą sakwę spakowałem praktycznie wszystkie swoje rzeczy, które planowałem nosić na wyjeździe. Trochę ryzykownie zrezygnowałem z długich spodni. Pod siodłem zawisła trzecia torba, w której upchnąłem swój śpiwór i rzeczy rowerowe. Na kierownicy zawisł ważący niecałe 3kg skromny jak na 4 osoby namiot, owinięty dodatkowo praktyczną i na plaży i na kampingu matą. Torba w ramie roweru została wypchana praktycznymi narzędziami, zapasową dętką, koszulką termoaktywną z długim rękawem, kamizelką na deszcz i wiatr, kominem, kubkiem do kawy, portfelem, kluczami, latarką i moimi lekami. Przy ostatnim ważeniu, rower miał mocno ponad 33kg.
Na tylną oś wskoczył hak do dwuosobowej przyczepki dziecięcej. W niej znalazły się takie rzeczy jak garnki do gotowania, zabawki dla dzieci, jedzenie na drogę oraz niewdzięcznie ciężki dmuchany materac (chyba 140x200cm), na którym planowaliśmy spać całą rodziną. Kompletnie odpuściliśmy takie rzeczy jak śpiwory dla dzieci. Dokonaliśmy nietrafionego zakupu i były one po prostu za duże. Uznaliśmy, że te 3 noce damy radę spać pod dwoma rozpiętymi jak kołdry śpiworami.
Kasia spakowała rzeczy swoje i dzieci do klasycznego plecaka turystycznego o pojemności 70 litrów, który na czas transportu udawał trzecie dziecko w foteliku Hamax, zamontowanym na rowerze. Nie było to rozwiązanie doskonałe, bo całość była dość ciężka i bujała się na wszystkie strony, ale jakoś musieliśmy sobie z tym poradzić. Dodatkowo Kasia zabrała swój codzienny plecak z rzeczami podręcznymi.
Można powiedzieć więc, że wykorzystaliśmy wszystkie nasze dostępne możliwości do oporu i ciężko byłoby zabrać coś jeszcze.
Kolejowa makabra
Największą wątpliwością, lub też oczekiwaną niedogodnością miały okazać się pociągi. Całe szczęście zgapiliśmy się z zakupem biletów na połączenia Intercity. Pociągi kursujące w naszym docelowym kierunku miały takie wejście, że ładowanie się tam z rowerami byłoby nie lada wyzwaniem, o przyczepce już nie wspominając. Bez przez przesady ale unikając wulgaryzmów mógłbym powiedzieć, że doprowadziłoby mnie to do szewskiej pasji.
Zarezerwowaliśmy bilety na połączenia PolRegio, w których zarówno wejścia jak i miejsca na rowery były dużo bardziej przystępne. I całe szczęście, bo jak się okazało, załadowanie się do pociągu z naszym ekwipunkiem było nawet wtedy nie lada wyzwaniem.
Najbardziej stresującym momentem wszystkich podróży były przesiadki. Na te, na podrzędnych stacjach kolejowych nie ma zbyt wiele czasu i nikt nie jest chętny czekać na Ciebie tylko dlatego, że masz niewygodny bagaż. Było to do tego stopnia uciążliwe, że kiedy przemieszczaliśmy się z pola namiotowego w Międzyzdrojach do naszego drugiego miejsca noclegowego w Kamieniu Pomorskim, wolałem „wysłać” Kasię i dzieci pociągiem z przesiadką w Wysokiej Kamieńskiej, a sam spakowałem cały nasz dobytek na swój rower i do przyczepki. Wolałem holować cały ten ciężar przez 45km, niż skakać po peronach ładując i wyładowując rowery, dzieci i przyczepkę do i z pociągów. Z bagażami i przyczepką ważącymi łącznie około 100kg, wliczając w to plecak Kasi w przyczepce zamiast dzieci, zajęło mi to mniej niż 3 godziny.
Niestety, przez własną nieuwagę w podróży powrotnej czekała nas kolejna „przygoda”. Pociąg relacji Wysoka Kamieńska - Poznań składał się z dwóch połączonych szynobusów, z których jeden kończył bieg w Szczecinie, a drugi jechał dalej. My znaleźliśmy się w tym niewłaściwym. Postanowiliśmy więc, ku uciesze uprzejmych Pań Konduktorek, wykorzystać usiane gęsto na trasie przystanki. Co jakiś czas wyskakiwałem więc z pociągu z częścią naszego ekwipunku i przenosiłem go do właściwego składu. Na kolejnym przystanku wracałem do rodziny i tak kilka razy, aż w końcu wszystko znalazło się we właściwym wagonie.
Oczywiście osobną kategorią naszej kolejowej makabry, była osobista makabra dzieci. Samochód jest w porównaniu do Przewozów Regionalnych środkiem transportu nieporównywalnie bardziej elastycznym i szybszym. Dzieci, a przez to i my, średnio znosiły monotonię kolejowej podróży, co trochę psuło atmosferę przygody.
Wakacyjna przygoda jak zwykle
Na miejscu, na szczęście, nasze wakacje były już całkiem normalne. Z pola namiotowego w Międzyzdrojach mieliśmy na plażę bardzo blisko, a jeździć nie było specjalnie gdzie. Przyczepka pełniła więc rolę wózka dla dzieci i naszych plażowych przyborów. Dzieci świetnie bawiły się na plaży, a my równie dobrze razem z nimi.Udało mi się parę razy przejechać na rowerze w charakterze sportowo-rekreacyjnym, próbując znaleźć kiepsko oznaczony szlak rowerowy do Świnoujścia.
Wyjątkowo dokuczliwe były komary, na które doskonale działał zakupiony specjalnie na tej wyjazd środek Deet. Niestety, trzeba było pamiętać o tym, żeby dobrze się nim spryskać. Raz, na małym wypadzie rowerowym udało mi się zapomnieć o plecach. Kiedy utknąłem w sypkim i głębokim piachu, który miał być leśną drogą do Świnoujścia poczułem, jak komary z chęcią korzystają z zaproszenia i obsiadają mnie dokładnie tam, gdzie Deeta nie było. Stan moich pleców był tego dnia głównym tematem żartów całego pola namiotowego.
Druga część wyjazdu przebiegała praktycznie tak, jakbyśmy pojechali tam samochodem. W naszych planach od zawsze było bowiem przemieszczać się codziennie z Kamienia Pomorskiego na naszą upatrzoną już w czasie zeszłorocznego pobytu w tym miejscu plażę na rowerach. Pakowaliśmy się więc tak jak zwykle na rowery i przyczepkę i ruszaliśmy przed siebie.
Nie obyło się bez lokalnych wycieczek i nietypowych atrakcji. Jedną z moich ulubionych była przejażdżka dookoła Wyspy Chrząszczewskiej. Wyznaczony tam szlak został częściowo obsiany kukurydzą, przez którą przeprawienie się z przyczepką rowerową było nie lada wyzwaniem.
Nie było tak źle…
Nasz wyjazd okazał się wyjątkowo udany. Wywołane brakiem samochodu obawy, które zwiastowały udrękę i trudności okazały się lekko przesadzone. Owszem, podróż była bardziej uciążliwa. Trwała długo, przesiadki z ciężkiem, obładowanym sprzętem były trudne, dzieci nie były w jej czasie zbyt szczęśliwe. I może nie byliśmy w stanie zabrać wszystkiego tego, czego chcieliśmy, a niektóre rzeczy okazały się mniej praktyczne niż myśleliśmy i woziliśmy je trochę bez sensu. To wszystko nie miało jednak znaczenia, kiedy już udało nam się dotrzeć na miejsce. Wiadomo przecież, że pobyt nad morzem to przede wszystkim świetna zabawa, a przemieszczanie się na rowerach na niewielkie odległości mamy we krwi. Jest to w końcu nasz główny środek transportu w mieście, w którym mieszkamy na codzień. Cały ten wyjazd okazał się dla nas wspaniałą przygodą i doskonałym doświadczeniem, o którym nie jesteśmy już w stanie kategorycznie powiedzieć, że nie chcielibyśmy go powtórzyć. No, może chociaż ja mogę spokojnie powiedzieć, że w sumie chętnie ponownie wybrałbym się na rowerową wyprawę. A może uda mi się namówić na powtórkę całą rodzinę?🙈
The comment section is currently empty.
Share your thoughts...